strona główna   spis treści   strona Stowarzyszenia   strona UMK  



Absolwent

 BIULETYN STOWARZYSZENIA ABSOLWENTÓW UMK 

TORUŃ, Nr 11, WRZESIEŃ, 2006 r.


Z historii harcerstwa na UMK

To, co chcę napisać, nie będzie absolutnie historią drużyny instruktorskiej na UMK. Nawet nie wiem, czy można to nazwać wspomnieniami. Będą to raczej luźne "kadry", migawki, okruchy wydarzeń sprzed blisko pół wieku. Każdy z nas z pewnością zapamiętał to wszystko inaczej, ale dla wszystkich bycie w drużynie znaczyło bardzo wiele.

Zaczęło się jesienią 1956 roku. Byliśmy zachłyśnięci pozorami wolności,


  

Na jednej z wycieczek (trzecia z lewej - autorka artykułu)

jakie pojawiły się po październiku 1956. Uwierzyliśmy, że powstały możliwości działania bez odgórnych dyrektyw, zaleceń, bez kontroli. Znalazło się kilkoro zapaleńców, którzy pamiętali harcerstwo sprzed 1949 roku, to prawdziwe harcerstwo: Bohdan Rymaszewski, Maciej Rejmanowski, Sławek Paprocki, Jan Szupryczyński. Znaleźli się również tacy, którzy zdążyli być harcerzami przed wojną, również w słynnej "Czarnej Trzynastce Wileńskiej"; należeli do nich harcmistrz Edward Wołudzki i Jan Tajchman. Skrzyknęli się między sobą, dołączyli do nich inni, znający harcerstwo tylko ze słyszenia: Ewa Czarnecka, Lucyna Rudnik, Edwarda Szacherska, Jolanta Dubieniecka, Izabela Greczanik, Ewa Wiech, Regina Wątka, Bogdan Kuraczyk, Andrzej Ruszkowski, Antoni Trzebiatowski i inni. I tak powstała Instruktorska Drużyna Akademicka im. Leszka Domańskiego - "Zeusa".

Zespół ten skupiał od razu studentów i asystentów z różnych wydziałów: "sztuki piękne" i matematyków, polonistów i biologów, prawników i geografów. Ta różnorodność okazała się bardzo twórcza, bo dzieliliśmy się nawzajem swoja wiedzą, dzięki czemu studia na UMK stały się bardziej "ogólnokształcące". Zbieraliśmy się w każdy czwartek o godz. 20 w tzw. katakumbach, czyli w salce Collegium Minus, udostępnianej nam nielegalnie przez gospodarzy. Dopiero po latach zrozumieliśmy, że narażało to naszych dobrodziejów na liczne, nieprzewidziane przykrości ze strony aparatu partyjnego uczelni. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, przynajmniej początkowo, że jesteśmy "niepewni ideologicznie", że są wśród nas "wtyczki", że chodzą za nami "cienie", które informują o nas władze. Byliśmy młodzi, radośni, pełni chęci do pracy.

Komenda Hufca Toruń, po krótkim szkoleniu,

  


Przemarsz Instruktorskiej Drużyny Akademickiej przez centrum miasta

przy­­dzieliła nas do ­szkół, w których prowadziliśmy drużyny. W szybkim tempie musieliś­my sami zdobywać stopnie harcerskie, by móc prowadzić szkolenie w drużynach. Prawie każdą niedzielę, bez względu na porę roku, przeznaczaliśmy na tzw. "wykapki", czyli kilku lub kilkunastogodzinne wypady w okolice Torunia. Czasem ogłaszaliśmy przy wejściu do stołówki w DS 1, że zapraszamy chętnych spoza drużyny. I chętni wybierali się z nami i często z sympatyków zamieniali się w harcerzy. Pamiętam taką majową niedzielę 58 roku, kiedy wieszaliśmy nasze zaproszenia, a z radiowęzła płynęła zachęta do udziału w imprezie ZMS-u w Koronowie: "...dojazd zapewnimy, na miejscu kiełbaski (wtedy to był rarytas!) i inne atrakcje, uczestnictwo bezpłatne". My zapraszaliśmy na wyprawę w nieznane, prosząc o zabranie sześciu złotych na bilet PKP oraz dowolnej zupy w proszku. Szanse - wydawało się - mieliśmy żadne. Przyszło jednak trochę osób, bawili się z nami bardzo dobrze, pytali o dalsze plany. W ostatniej chwili wpadliśmy do stołówki na kolację, woniejący dymem z ogniska. - A jak było w Koronowie? - pytamy kogoś. Okazało się, że impreza nie odbyła się z powodu... braku chętnych.

W pierwszym roku istnienia drużyny zaczęły się obozy i zimowiska. Pierwszy, latem 1957 r. w Osówce - dziś zatłoczonej i brudnej - a wtedy ustronnej, niemal dzikiej, nad jeziorem o nazwie Wieprzeniec. Urządzając obóz trzeba było zrobić z dziećmi samodzielnie wszystko: ustawić i okopać nieszczególnej jakości namioty (prezent od wojska), wybudować kuchnię, wykopać piwniczkę, zbić stoły, ławki, wytyczyć kąpielisko, itp. Trzeba dodać, że pracowaliśmy jak kadra, a płaciliśmy za obóz jak uczestnicy. I nawet nie myśleliśmy, że mogło być inaczej. Potem, przez szereg lat, była Funka nad jeziorem Charzykowskim, a w drugiej połowie wakacji wybieraliśmy się na swój, studencko-harcerski, zawsze wędrowny obóz. A więc Tatry, Warmia, Kaszuby, Góry Stołowe, Pojezierze Drawskie - wyliczać można długo. I zimowiska: Dzianisz, Głodówka, Ostromecko.

Nasza przygoda harcerska nie trwała długo, dla jednych tyle, ile studia, dla innych trochę dłużej. Dla wszystkich jednak te lata miały w sobie coś niezwykłego, niepowtarzalnego, coś, czego nie da się zapomnieć, co wywarło wpływ na całe nasze dorosłe życie. Atmosfera spotkań, kontaktów, wypraw w Polskę zaowocowała przyjaźniami, które przetrwały blisko pół wieku. Spotykamy się co roku nie tylko z okazji "Jesiennych Powrotów", które przecież zaistniały nie tak dawno, ale w różnym czasie i w różnych miejscach: w Toruniu i nad j. Charzykowskim, w Iławie i w Sieradzu, w Olsztynie i Kazimierzu Dolnym, na Kaszubach, w Radomiu, Szczecinie i Warszawie. Dzięki drużynie mamy wiernych przyjaciół w całej Polsce i poza jej granicami. Trudna do nazwania więź, która sprawia, że spotykając się po latach nie czujemy upływu czasu ani oddalenia. Rozumiemy się tak, jakby poprzednie spotkanie było wczoraj, nie mamy problemów z uzgadnianiem poglądów, choć czasy stały się bardziej skomplikowane niż za naszej młodości.

Coraz częściej przychodzi nam jednak żegnać tych, którzy kończą już swoją ziemską wędrówkę, odchodzą nagle lub po długotrwałej chorobie. Stajemy nad mogiłami, pamiętamy. Tak jak śpiewaliśmy w jednej z naszych piosenek: "coś odtąd między nami jest, co w sercu leży skrycie". Rzeczywiście - coś jest.

Ewa Ways,
absolwentka biologii z 1961 r.

początek strony   strona główna   spis treści   strona Stowarzyszenia   strona UMK